Mam do podjęcia decyzję. Decyzję, dotyczącą tego, czy chcę zostać do licencjatu na tej uczelni, czy też po pierwszym roku odejść z niej, iść do pracy albo iść na studia gdzie indziej. Problem polega na tym, że nie wiem co mam zrobić. I im dłużej o tym myślę, tym bardziej głupieję. Nawet wypisywanie "za i przeciw" niewiele mi dało, bo było tego po równo. Z resztą, chcę odejść, bo co? Bo ludzie to pizdy, ale przecież zawsze miałam i będę miała z tym problem. Dochodzę powoli do wniosku, że to nie ludzie są pizdy, tylko to ja jestem niezdolna do jakichkolwiek kontaktów w większej grupie.. Widocznie jestem stworzona do życia w swoim pokoju i zajadaniem się różnymi rzeczami, oglądając seriale. Marna wizja przyszłości, prawda? Chcę odejść i iść do pracy, bo chcę się wyprowadzić, a to jest niemożliwe na studiach, niestety. Bo nie dam rady się sama utrzymać, a mamy na to nie stać. Wiem o tym. Chcę odejść i się wyprowadzić, bo chciałabym powoli zacząć żyć niezależnie, sama sobie gotować, robić zakupy, prasować, prać i płacić swoje rachunki. Chciałbym. Chciałabym po prostu dorosnąć, w sensie czysto materialnym. Kocham moją mamę, ale mam 21 lat. Chciałabym żyć odpowiedzialnie, na własną rękę. Mojej mamie nie podoba się pomysł, że rzucam studia. Wiem, że jej się to nie podoba, ale patrzę na to z takiej perspektywy: z papierkiem czy bez papierka szanse na prace mam tak samo marne, zwłaszcza, że stosunki międzynarodowe to gówno, a nie studia, zwłaszcza tam, gdzie obecnie studiuję. Po prostu mam świadomość tego, że po tym kierunku na tej uczelni nic nie będę miała. Jednak szkoda mi stracić ten rok, znów zaczynać studia od zera... Kolejny rok miałabym w dupie, bo przecież już technikum 4 lata trwało. A teraz co? Przesiedziałam rok na dupie, specjalnie się nie wysilając, prawdę mówiąc ten rok tak czy tak jest stracony, bo ani się nie nauczyłam ani nie przepracowałam... Ciągle widzę za i przeciw tych decyzji, jednak nie potrafię się zdecydować, co zrobić. Prawda jest taka, że równie dobrze mogłabym się starać o dotacje unijne na rozkręcenie własnego biznesu, bo przecież mam na to kilka pomysłów. Problem polega na tym, że boję się podjąć takie ryzyko, ale przecież bez ryzyka nie ma życia, nie ma szans na cokolwiek. Widzicie, wszędzie pojawiają się obawy, może trochę strach przed działaniem... Boję się też tej decyzji, bo jakiej bym nie podjęła coś odejdzie, coś, co mogło okazać się moją wielką szansą. I nie wiem, czy tego chcę, ale nie mogę mieć ciastka i zejść ciastka. Rozważam tyle różnych możliwości, chciałabym być przygotowana na każdą możliwość, która by się pojawiła. Jednak nie wiem, co mam zrobić. Zaraz zbliża się czerwiec, sesja i... Zdam ją, bo nigdy nic nie wiadomo. Może w ciągu wakacji wyciągnę papiery z uczelni i złożę rezygnację. Może zostanę na kolejne dwa lata, zrobię licencjat... Może, może, wszędzie to cholerne może, zero zdecydowania, jedynie rozważania, możliwości...
środa, 14 maja 2014
sobota, 10 maja 2014
Rozmowy kontrolowane
Coraz częściej odnoszę smutne wrażenie, że nie potrafię rozmawiać z Tobą jak dawniej. Nie wiem jeszcze, czy będę potrafiła to wytłumaczyć, będę starała się to zrobić jak najlepiej potrafię. Czuję w naszych rozmowach dystans, chyba bardziej z Twojej strony niż mojej. Czasami irytację, że jestem taka głupia. Czasami rozczarowanie moją niewiedzą. No ale jak mam wiedzieć, jak Ty mi nic nie mówisz? Nie potrafię czytać Ci w myślach, nie potrafię się domyślać, nie do tego stopnia. Kiedyś rozmowy z Tobą były takie naturalne, takie proste takie... Codziennie. Dzisiaj jest to... Ciężkie, często nawet nie wiem, czy aby na pewno chcę kontynuować rozmowę. A jak było dawniej? Nie mogłam iść spać, bo gadałyśmy do późna. Nie zawsze były to żarty, często to były poważne rozmowy. A teraz jest zimno. Jest mi ciężko, bo staram się bez przerwy coś mówić, wysuwać się w Twoją stronę, a Ty się cofasz... Cofasz w samą siebie, coraz mniej mi opowiadasz o sobie, coraz mniej chcesz ze mną rozmawiać... Nawet listów już do mnie nie piszesz. Tyle razy mówiłaś mi, że to nie tylko ze mną, ze to ze wszystkim... Ja wiem... Nie, nie wiem. Nie rozumiem. Potrzebuję Cię czasem jak powietrza, potrzebuję czuć, że jesteś, zwłaszcza, że jesteś daleko. I cholera, nie wiem już co mam zrobić, by znów było naturalnie, żeby rozmowy nie były takie... kontrolowane. Takie sztywne, takie oficjalne i czasami aż urzędowe. Takie z grzeczności, ale jednak jakbyś chciała mnie czasem zbyć. Jakbym przestawała być Ci do czegoś potrzebna... Nie chcę się skarżyć, znów zapytać co się dzieje, bo odnoszę wrażenie, że znów usłyszę to samo... A już rzygam ciągle tymi samymi wymówkami, tym samym tłumaczeniem. nawet jeśli to prawda, to chciałabym usłyszeć jakieś kłamstwo, może wtedy poczułabym się lepiej...
P.S. Ścięłam dzisiaj włosy. Podobno kiedy kobieta ścina włosy, w jej życiu nastąpią niebawem wielkie zmiany... Cóż, mam nadzieję.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)