sobota, 21 września 2013

We're all stars now in the dope show

   Został mi tydzień o oficjalnego rozpoczęcia pierwszego roku na studiach. Adrian już wyjechał. Drugi Adrian właśnie jest w drodze do Holandii... Tak naprawdę, nie zostanie tu nikt. I nikt nie wiem, bo nie potrafię się przyznać, dlaczego się tak dziwnie zachowuję. Po części nie chcę burzyć ich radości, że się wyprowadzają, zwłaszcza, że widzę ile to dla nich znaczy. Po części boje się przyznać, że nie chce zostać sama, bo to jest mój największy lęk. Samotności. To trochę paradoksalne, bo ja trochę kocham moją samotność, jednak napawa mnie ona niepokojem. Przecież wszystko w stosownych ilościach powinno być przyjmowane. Ilość przyjaciół jest stosowna, ilość samotności jest stosowna, ale... Coś czuję, że zostanie ona poważnie zachwiana. I to cholerne powtarzanie, że poznasz nowych ludzi... Tak, tak, wiem, że ich poznam. Ale chyba tylko ja wiem, jak ja nie lubię poznawać nowych ludzi, jak ja nie lubię udawać, jak bardzo bywam uprzedzona do wszystkich i jak często zwyczajnie od razu z góry kogoś nie lubię. Ale co kogo to obchodzi, poznasz nowych ludzi, nie będziesz sama, poznasz nowych ludzi... Zesrajcie się tym...
   Boję się na dodatek, że wszyscy wyjadą i faktycznie poznają kogoś lepszego, bardziej rozrywkowego, bardziej zabawnego, niż ja, kto na dodatek będzie tam, na miejscu, na uczelni, na tym samym kierunku, w mieszkaniu... A mnie kto się trafił na uczelni? Jedyna osoba, której tam nie chcę, bo 4 lata mi wystarczyły i przeboje w 4 klasie naprawdę pokazały, jak bardzo się myliłam, co do niej. A teraz czeka mnie dojeżdżanie z nią busem, kurwa mać. Akurat te znajomości z mojej cholernej klasy chciałam zakończyć wraz z odebraniem świadectwa maturalnego... Nie, nie, zawsze się przyczepią, gdzieś zaplączą, będą za tobą, jak pierdolony cień. Mniejsza. Mam nadzieję, że będziemy miały zajęcia w cały świat i nie będziemy się widywały w busie, bo naprawdę mogę zrobić komuś krzywdę.
   A w domu pachnie ciastem, którego przecież nie mogę zjeść...

poniedziałek, 16 września 2013

don't panic!

   Zostanę sama. Iga jedzie do Łodzi. Niby nie będzie to daleko, ale będzie w Łodzi. Adrian jedzie do Łodzi. Tego nie przeżyję, bo wiem, że będzie raz na tysiąc lat w domu i wiem, że będzie miał mnie wtedy dość. A on jest przecież moim przyjacielem. Czuję, że o mnie zapomni. I to mnie kurwa boli. Pance i Mejki też będą w Łodzi. Łukasz też będzie w Łodzi, plus jest taki, że tylko co drugi weekend. Ale i tak będzie miał mało czasu. Nawet teraz go prawie nie ma. Jednak co jest dla mnie chyba najgorsze, to to, że Kinga będzie aż w Częstochowie. Czemu aż w Częstochowie? Nie możesz iść do Łodzi? Przecież ja do Ciebie będę miała tak daleko, ja nie chcę, ja... Ja... Przecież wiesz, że jesteś moją jedyną przyjaciółką. I ja... Naprawdę ja... Nie dam sobie rady...
   Boli mnie to, że wszyscy gdzieś jadą, gdzieś daleko, będą mieszkali sami, będą samodzielni... A ja? Zostanę z mamusią i najbardziej na świecie wkurwiającym bratem jaki może być. Bo ja będę DOJEŻDŻAŁA na uczelnię do pierdolonego PIOTRKOWA. Jestem załamana. Jest mi głupio i już bym wolała w ogóle nie studiować i nie wiem, wyjechać do Niemiec i zapierdalać i odłożyć kasę i móc i faktycznie zacząć studia, chociażby w Łodzi. Żeby zacząć faktycznie DOROSŁE i SAMODZIELNE życie, a nie tak na pół gwizdka... Jak mnie ktoś pyta, gdzie idę na studia, to tak szczerze mówiąc, aż mi się odechciewa mówić, że gdziekolwiek idę. Co mam odpowiedzieć? "Wiesz, idę na filię uniwerku do Piotrkowa, bo mnie nie stać na normalne studia"?! Tak, to naprawdę SUPER brzmi. Dupa, tak właśnie to wygląda...