Coraz częściej mam wrażenie, kogoś tracę. Niby nic, niby na chwilę, bo znów pojawi się taki moment, w którym się odnajdziemy, ale teraz, czuję się jednak bardzo pusta, bo to, co nas łączy, coraz bardziej się oddala. Nie wiem z czyjej winy, naprawdę. Tak chyba wygląda ta znajomość, że ma swoje wzloty i upadki, że raz nie możemy bez siebie żyć, a nikt nie wyciągnie ręki, by się odezwać. Przeważnie odnajdujemy się w tym samym momencie, jakbyśmy czuli, że już czas znów gadać całe dnie i całe noce o wszystkim i o niczym. Teraz czuję w sobie, że już czas, zwyczajnie mi brakuje Twojej osoby. Próbuję, staram się podjąć jakieś próby przywrócenia nam tego co było. Ale nie mogę, nic mi z tego nie wychodzi. I czuję jedynie jeszcze większy smutek, że Cię nie ma i że nie potrafię Cię znów przywrócić. To tak dramatycznie brzmi, ale tego właśnie chcę, przywrócić Cię do mojego życia, codziennie. Wróć, proszę, krzyżuję już palce i zaciskam mocno powieki, proszę wróć już na stałe. Jesteś jednym z tych elementów w moim życiu, które są niezmienne i wiem, że zawsze tak będzie. Jesteś czymś, co nigdy na dobre nie zniknie, bo to niemożliwe. Za dużo dla mnie znaczysz.
Cholera, to kolejny post o tym, jak mi na Tobie zależy i jakie życie bez Ciebie jest okropne. Ale jest i muszę gdzieś o tym powiedzieć, a to jedyne miejsce, gdzie aktualnie mogę to zrobić. Chyba muszę zainwestować w jakiś grupy zaszyto/pamiętnik, żeby nie wrzucać tego w ten wirtualny śmietnik. Idealny prezent dla mnie na święta: unikalny, oryginalny notatnik, tylko mój, na moje śmieci, myśli, wiersze (może jeszcze jakiś kiedyś napisze, dobrze byłoby być przygotowanym)... Na wszystko co moje, na bilety autobusowe, na bilety z koncertu i wspólne zdjęcia. Taki notatnik, który potem schowam w pudełko gdzieś głęboko w piwnicy i wrócę do niego za jakiś czas, by znów sobie przypomnieć, wszystko, nawet co, o czym będę chciała zapomnieć. Taką prywatną kieszeń na wspomnienia. Przydałoby mi się coś takiego, bardzo. Na zapisywanie wszystkiego, co mi do głowy przyjdzie. Oh, ale wtedy będę hipsterem. Tak bardzo hipster z pamiętniczkiem i nerdami na nosie. Boże, jak ja nienawidzę szufladkowania mnie.
Jak jedni słyszą, że słucham Mansona, ale nigdy mnie nie widzieli, to zakładają, że jestem tym typem dziewczyn, które malują się czarnym eyelinerem, noszą tylko męskie podkoszulki i czarne rurki z dziurami, koniecznie do martensów, glanów lub creepersów. Takie, co golą sobie kawałek głowy, noszą tunele i gardzą wszystkim innymi gatunkami muzyki. Jak ktoś słyszy, że kocham My Chem, to bierze mnie za emo, z depresją i manią na punkcie samobójstwie i śmierci. I taką, co koniecznie się tnie i próbuje być spoko metal ziomem. Jak ktoś mnie spotka, to myśli, że słucham wszystkiego, co może być, zaczynając od Dawida Podsiadło, kończąc na Rihannie. Jednak wtedy przychodzę w tej mojej militarnej kurtce, potargana i w traperach, trochę im się myli, biorą mnie za chłopczycę, może trochę alternatywną... Ale prawda jest taka, że ja jestem wszystkim na raz i żadnym z tych typów. Mam w sobie tak wiele złożonych i skomplikowanych osobowości, że nawet nie jestem w stanie powiedzieć, która bardziej jest mi bliższa. Bo prawda jest taka, że kocham Mansona, uwielbiam Judas Preist, My Chem jest ze mną od zawsze, słucham Dawida Podsiadło, tak samo jak Icona Pop czy Avicii. Potrafię się bawić na imprezie w klubie, ale nie odmówię też dobrego koncertu punkowego. Zbyt wiele osób we mnie siedzi, bym mogła wybrać jedną, którą jestem. Jestem sobą, dlatego nienawidzę szufladkowania prawie tak bardzo, jak ktoś do mnie mówi Agatko. Jak już, mówcie mi Agu, Aguś, Agata najlepiej. Ale nie kurwa Agatko. I tak samo mnie nie szufladkujcie, bardzo proszę. Dziękuję.